Kiedy po raz pierwszy trafiłem na aukcję listów z Jonestown, myślałem że to jakiś chory żart. 900 dolarów za przedśmiertną notatkę jednej z ofiar Jima Jonesa. Sprzedający zapewniał o autentyczności – miał certyfikat, proweniecję, całe to badziewie. Ale to nie był żart. To był tylko wierzchołek góry lodowej najbardziej makabrycznego segmentu rynku dokumentów kolekcjonerskich, o jakim większość ludzi nie ma pojecia.
Zacznijmy od początku. 18 listopada 1978 roku w Gujanie ponad 900 osób wypilo truciznę na polecenie swojego przywódcy. Największe masowe samobójstwo w historii (pomijając ataki terrorystyczne) pozostawiło po sobie nie tylko ciała, ale i tony dokumentów. Listy do rodzin, testamenty, dzienniki, nagrania. Część z nich trafiła do archiwów FBI, część do rodzin. Ale spora częśc – i tu zaczyna się problem – wylądowała na rynku kolekcjonerskim.
Siedziałem w kawiarni w Warszawie z Markiem K., jednym z największych polskich handlarzy tego typu "pamiątek". Człowiek po pięćdziesiątce, elegancki garnitur, spojrzenie które przeszywało na wylot. "Wiesz co jest najgorsze?" – zapytał, mieszając kawę. "Ze ludzie myślą, że to chore. A to zwykły biznes. Popyt i podaż."
Popyt rzeczywiście jest. W samym 2023 roku dom aukcyjny Julien's sprzedał kolekcję 43 dokumentow z Jonestown za łączną kwotę 127 tysięcy dolarów. Najdrozszy? List 17-letniej Stephanie Brown do matki, napisany dzień przed tragedią. "Mamo, Jim mówi ze jutro będzie piękny dzień. Że w końcu będziemy wolni." 8,400 dolarów.
Ale Jonestown to tylko początek. Rynek dokumentów kolekcjonerskich związanych z masowymi samobójstwami rośnie w zastraszającym tempie. Heaven's Gate, Order Słonecznej Świątyni, sekta Davida Koresha – każda tragedia zostawia papierowy ślad, a każdy dokumencik ma swoją cenę. Rozmawiałem z Sarah Martinez, byłą agentką FBI, która zajmowała się zabezpieczaniem dowodów po tragedii w Waco. "Pamiętam jak pakuwalismy te wszystkie listy, dzienniki, rysunki dzieci" – wspomina. "Myśleliśmy, że trafią do archiwum jako dowody. Tymczasem połowa z nich jakoś 'zniknęła'. Teraz widzę je na eBayu."
Mechanizm jest prosty. Dokumenty kolekcjonerskie tego typu przechodzą przez kilka rąk zanim trafią na rynek. Najpierw ktoś z wewnątrz – policjant, urzędnik, pracownik archiwum – wynosi oryginały lub robi "dodatkowe" kopie. Potem trafiają do pośredników, ktorzy nadają im proweniencję. Na końcu lądują u dealerów takich jak Marek K.
"Najcenniejsze są przedśmiertne listy" – tłumaczy mi K., pokazując zdjęcia na telefonie. "Ale też nagrania, zwłaszcza kasety magnetofonowe. Mam jedną z Heaven's Gate, gdzie Marshall Applewhite tłumaczy dlaczego muszą odejść. Chcesz zgadnąć ile jest warta?" Nie chciałem zgadywać. Wiedziałem z researchu – około 15 tysięcy dolarów. Za 90 minut magnetofonowej taśmy z głosem człowieka, który przekonał 39 osób do samobójstwa.
Problem z tym rynkiem nie jest tylko etyczny. To też kwestia prawna. W większości krajów handel takimi dokumentami nie jest explicite zakazany. W Polsce na przykład dokument kolekcjonerski staje się legalnym towarem po 50 latach od śmierci autora. Ale co z dokumentami masowych samobójstw? Szara strefa.
"Sprzedałem kiedyś dziennik dziewczynki z Jonestown" – przyznaje K. "Miała 11 lat. Pisała o tym jak boi się iniekcji, ale Jim Jones mówi że to będzie jak zaśnięcie. 3000 euro. Kupił jakiś Niemiec." Sprawdziłem. Wolfgang H., kolekcjoner z Monachium, posiada największą prywatną kolekcję dokumentów z masowych samobójstw na świecie. Ponad 800 sztuk. Odmówił rozmowy, ale jego prawnik przysłał oświadczenie: "Pan H. traktuje swoją kolekcję jako ważne świadectwo historyczne. Każdy dokumencik jest zabezpieczony zgodnie z muzealymi standardami." Muzealne standardy. Ciekawe co by na to powiedzieli krewni ofiar.
Dotarłem do Johna Adamsa (nazwisko zmienione), którego siostra zginęła w Jonestown. "To jak gwałt" – mówi przez telefon z Kalifornii. "Ktoś ukradł jej ostatnie słowa i teraz handluje nimi jak starymi znaczkami. A ja nie mogę nic zrobić bo nie mam praw autorskich do listów mojej własnej siostry."
Rzeczywiście, prawo autorskie w przypadku samobójstw jest skomplikowane. Technicznie rzecz biorąc, prawa przechodzą na spadkobierców. Ale udowodnij że jesteś spadkobiercą kogoś kto umarł w dżungli Gujany 45 lat temu.
Rynek nie ogranicza się do wielkich tragedii. Coraz popularniejsze stają się dokumenty z mniejszych incydentów. Pakty samobójcze nastolatków, listy pożegnalne znanych osób, manifesty zamachowcow-samobójców. Każda tragedia ma swoją cenę.
"Najgorsze jest to że kreujemy popyt" – przyznaje anonimowo jeden z brytyjskich dealerów. "Ktoś widzi ze list z Jonestown jest wart 5 tysięcy i myśli: może powinienem zostawić coś po sobie? To chore, ale widziałem już takie przypadki."
Faktycznie, psychologowie alarmują. Dr. Elżbieta Kowalska z Uniwersytetu Warszawskiego badała wpływ tego rynku na osoby z tendencjami samobójczymi. "To gloryfikacja śmierci" – mowi. "Niektórzy pacjenci wspominali, że chcą zostawić 'wartościowy' list. To przerażające." Ale rynek rośnie. Nowe tragedię dostarczają nowych "produktów". Dokumenty z sekty NXIVM, gdzie kilka kobiet popełniło samobójstwo, już pojawiają się na aukcjach. Ceny? Od 500 do 5000 dolarów za sztukę.
Marek K. pokazuje mi swoją najnowszą zdobycz. List matki która zabiła swoje dzieci i siebie bo "Bóg jej kazał". "Wiesz ile osób się o to bije?" – pyta. "Mam już trzech chętnych. Licytacja zaczyna się od 2000 euro."
Pytam go czy nie ma wyrzutów sumienia. Patrzy na mnie jak na idiotę. "A producenci broni mają? A firmy tytoniowe? Ja przynajmniej nie zabijam. Tylko sprzedaję to co zostało po zmarłych. Dokumenty kolekcjonerskie opinie mają różne, ale biznes jest biznesem."