Kiedy James Howells wyrzucił swoj dysk twardy z 7500 bitcoinami w 2013 roku, nie spodziewal się, że stanie się bohaterem współczesnej legendy miejskiej. Dziś jego "dokumencik" - plik wallet.dat - wart jest ponad 300 milionów dolarów i leży gdzieś na wysypisku śmieci w Newport. To tylko wierzcholek góry lodowej zjawiska, które od kilku lat elektryzuje świat kolekcjonerów dokumentów.

Rynek dokumentów kolekcjonerskich przechodzi właśnie cichą rewolucję. O ile kiedyś zbieracze polowali na listy Napoleona czy podpisy Einsteina, dziś najgorętszym towarem stają sie cyfrowe testamenty kryptowalutowe - zaszyfrowane pliki, które mogą kryć dostęp do fortun wartych miliony.

"To jak współczesna wersja map skarbów" - mówi mi Markus Chen, handlarz z Singapuru, ktory od trzech lat zajmuje się wyłącznie tym segmentem rynku. "Tylko że zamiast X na mapie, masz ciąg 256 bitów, który może być wart więcej niz cała wyspa ze skarbem".

Śmierć w czasach blockchaina Wedlug różnych szacunków, około 20% wszystkich bitcoinów - czyli jakieś 4 miliony monet - jest bezpowrotnie straconych. Ich właściciele zmarli, nie zostawiając hasła. Zapomnieli seed phrase'ów. Wyrzucili dyski. Każdy taki przypadek to potencjalny dokument kolekcjonerski nowej ery.

Najbardziej poszukiwane są tzw. "partial wallets" - częściowo uszkodzone pliki portfeli, które teoretycznie można odzyskać. Na forach kolekcjonerskich dokumenty kolekcjonerskie opinie krążą jak miejskie legendy. Ktoś kupił za 50 tysięcy dolarów uszkodzony plik wallet.dat z 2011 roku. Ktoś inny wydał fortunę na kolekcje seed phrase'ów wygrawerowanych na metalowych płytkach, znalezionych w opuszczonym domu w Kalifornii.

Ale prawdziwy szał zaczął się, gdy do gry weszły testamenty. Zapisać klucz prywatny w testamencie? "Pierwsza fala krypto-milionerów umiera" - mowi brutalnie prawdę Sarah Martinez, prawniczka specjalizująca się w cyfrowych spadkach. "I okazuje się, ze większość z nich nie pomyślała, jak przekazać swoje bitcoiny rodzinie. Albo pomyśleli... źle".

Klasyczny przypadek: Gerald Cotten, szef kanadyjskiej giełdy QuadrigaCX, zmarł nagle w Indiach w 2018 roku. Zabrał ze sobą do grobu hasła do portfeli zawierających 190 milionow dolarów w kryptowalutach. Jego laptop, dokumenty, wszystko stało się przedmiotem szalonej licytacji wśród kolekcjonerów przekonanych, że gdzies tam jest ukryty klucz.

"Widziałem dokumenciki sprzedawane za setki tysięcy - zwykłe kartki z notatkami, które może zawierają fragmenty seed phrase'ów" - opowiada Chen. "Ludzie kupują zdjęcia tablic z biur zmarłych programistów, licząc że gdzieś w tle będzie zapisane hasło".

Etyka czy chciwość? Tu dochodzimy do sedna problemu. Czy handel takimi dokumentami jest etyczny? Rodziny zmarłych często nie mają pojęcia o wartości cyfrowego spadku. Kolekcjonerzy wykorzystują ich niewiedze, wykupując za grosze dokumenty, ktore mogą kryć dostęp do milionów.

"To jak okradanie grobów, tylko w XXI wieku" - nie owija w bawełnę Jennifer Walsh, aktywistka walcząca o prawa cyfrowych spadkobierców. Ale handlarze mają inną perspektywę. "My ratujemy te fortuny przed całkowitym zapomnieniem" - przekonuje Robert Steinberg, właściciel jednej z największych kolekcji cyfrowych testamentów. "Gdyby nie my, te bitcoiny byłyby stracone na zawsze. Przynajmniej teraz jest szansa, ze ktoś je odzyska".

Steinberg pokazuje mi swoją kolekcję. Setki plastikowych koszulek z dyskami, pendrive'ami, kartkami papieru. Każdy dokument kolekcjonerski starannie skatalogowany, opisany. Niektóre kupił za kilka dolarów na pchlim targu. Inne kosztowaly dziesiątki tysięcy. "Ten tutaj" - wskazuje na niepozorny pendrive - "należał do wczesnego górnika bitcoinów z Japonii. Kupiony od wdowy za 500 dolarów. Nasi eksperci szacują, ze może zawierać portfel z 2010 roku. Potencjalna wartość? Może 10 milionów, może nic".

Technologia łamania Równolegle z rynkiem kolekcjonerskim rozwija się przemysł "łamania" starych portfeli. Firmy jak Wallet Recovery Services czy CryptoAsset Recovery pobierają 20-40% wartości odzyskanych środków. Ich klientami są często właśnie kolekcjonerzy, ktorzy zainwestowali fortuny w dokumenciki nieznanej wartości.

"To jak gra w loterię, tylko stawki są kosmiczne" - mówi Dave Bitcoin (pseudonim), założyciel Wallet Recovery Services. "Czasem pracujemy miesiącami nad jednym plikiem. Używamy superkomputerów, zatrudniamy kryptografów. A wszystko po to, żeby złamać hasło, ktore ktoś ustawił 10 lat temu".

Najbardziej spektakularne sukcesy są owiane tajemnicą. Ale Dave zdradza, że jego firma odzyskała już bitcoiny warte ponad 100 milionów dolarów. "Największy pojedynczy sukces? Nie mogę mówic o szczegółach, ale powiedzmy, że właściciel dokumentu kupionego za 10 tysięcy dolarów został multimilionerem".

Ciemna strona kolekcjonerstwa Nie wszystko w tym biznesie jest legalne. Coraz częściej słyszy się o włamaniach do domów niedawno zmarłych posiadaczy kryptowalut. Złodzieje szukają nie gotówki czy biżuterii - tylko dysków, pendrive'ów, kartek z hasłami.

"Mieliśmy przypadek w San Francisco" - opowiada detektyw Michael Torres. "Syn opłakiwał ojca, znanego early adoptera bitcoinów. Tydzień po pogrzebie ktoś włamał się do domu. Nie zginęło nic poza starym laptopem i kilkoma notatnikami. Wartość ukradzionych przedmiotów według ubezpieczenia? Może 500 dolarów. Potencjalna rzeczywista wartość? Miliony". Policja jest bezradna. Jak udowodnić wartość pliku, którego zawartości nie można sprawdzić bez znajomości hasła? Jak ścigać przestepców, którzy kradną dokumenty kolekcjonerskie wyglądające jak zwykłe śmieci?